września 07, 2018

"Odkryjemy miłość nieznaną..."

"Odkryjemy miłość nieznaną..."


Uwaga, uwaga, podaję do ogólnej wiadomości fakt niepodważalny i niezaprzeczalny, a jak wiadomo, z faktami się nie dyskutuje, Alicja Majewska i Włodzimierz Korcz wielkimi artystami są. Myślę, że ta parafraza gombrowiczowskiej sentencji najlepiej ukazuje prawdę o tych niesamowitych osobowościach. Nie jest to jednak pusty frazes bez pokrycia. Najlepszym dowodem wielkości tego duetu jest ponad 40-letnia współpraca na polskiej estradzie. A warto podkreślić, iż współpraca ta była, jest i prawdopodobnie jeszcze będzie, bardzo owocna.

Drugiego września miałem przyjemność uczestniczyć w niesamowitym wydarzeniu, prawdziwej artystycznej uczcie dla ducha. W warszawskiej Romie odbył się koncert Alicji Majewskiej i Włodzimierza Korcza z okazji czterdziestolecia pracy scenicznej. I jak na wstępie zostało to sprostowane, tak i ja tę informację sprostuję, dla dociekliwych, są to dokładnie czterdzieści trzy lata. Wspaniały okres, który obfitował w radości i smutki, był świadkiem przemian społecznych i politycznych, a w końcu doprowadził Alicję i Włodka do miejsca, w którym obecnie się znajdują. Na warszawską scenę, przed publiczność, w oczach której maluje się jedynie uwielbienie i zachwyt. Po tylu latach, wierni słuchacze tej wspaniałej Artystki są gotowi przemierzyć wiele kilometrów, by móc chociaż przez te, wyjątkowo krótkie, dwie i pół godziny rozkoszować się sztuką w najczystszej postaci. Sam należę do tego grona migrantów, dla których tego dnia odległość nie miała znaczenia. Jedna Pani przyjechała aż z Suwałk! Czyż nie jest to najcudowniejszy możliwy wyraz uznania?

Punkt siedemnasta, punktualnie jak w szwajcarskim zegarku, na scenie pojawili się muzycy z kwartetu smyczkowego. Zaraz za nimi, jak to zostało podczas koncertu zabawnie powiedziane, weszli rockmeni, członkowie bandu. Wszyscy zostali przywitani brawami, z należytym szacunkiem i entuzjazmem. Prawdziwe podekscytowanie nastąpiło jednak, gdy przy mikrofonie stanął skromny, jak na wielkiego artystę przystało, Włodzimierz Korcz. Wybitny pianista, kompozytor, dyrygent i autor wielu polskich przebojów. A przede wszystkim, wieloletni przyjaciel Alicji Majewskiej. I tak też ją zapowiedział, jak przyjaciel, "który zdjąłby z duszy chociaż kilka trosk". Anegdotka, opowiedziana z humorem i niebywałym ciepłem, o młodej wokalistce, która ponad czterdzieści lat temu zwróciła się do nie mniej młodego, równie nieznanego, ale bardzo utalentowanego pianisty z prośbą o współpracę przy jej scenicznym debiucie. I tak zaczęła się artystyczna relacja, której przebiegu nikt nawet się nie spodziewał. Po tym wstępie, maestro zasiadł do fortepianu, a na scenie pojawiła się Ona...

Alicja Majewska weszła "cała na biało", ubrana w piękną kreację z atelier Macieja Zienia (ten krój, ten materiał, ten fason!), niebanalną białą spódnicę, która nie pozwalała oderwać wzroku od jakże zgrabnych nóg Artystki, w białą bluzkę, która tylko podkreśliła klasę i szyk samej Majewskiej. Wysokie, białe sandałki, chociaż jak sama Alicja mówiła, strasznie niewygodne, pięknie komponowały się z pozostałymi elementami. Jako dopełnienie, dosyć wystawna, ale idealnie pasująca biżuteria, naszyjnik i bransoletka. Zostałem absolutnie oczarowany. W teatrze, tej świątyni muz, Alicja Majewska stała się kapłanką sztuki, która swoim głosem miała przenieść nas do sfery sacrum.


Pierwszy utwór, który dane było nam usłyszeć, to "Bywają takie dni", napisany przez Jerzego Derfla do słów Ireneusza Iredyńskiego, sceniczny debiut Alicji sprzed czterdziesty trzech lat, z 1975 roku, z festiwalu w Opolu. Usłyszeć głos Alicji Majewskiej na żywo jest wydarzeniem tak niesamowitym i oszałamiającym, że nie sposób go zapomnieć. Powiedzieć, że powoduje ciarki na całym ciele, to tak, jakby nic nie powiedzieć. Gdy pierwsze dźwięki dotarły do moich uszu, to zdałem sobie sprawę, że "bywają takie dni, że się na jawie śni". Tak, ten wieczór, ten dzień należy do takich właśnie dni. Wsłuchiwać się w to wykonanie było jak najpiękniejszy, najdoskonalszy sen i takie sny chcę właśnie przeżywać!

Jak sama Alicja powiedziała, śpiewa głównie o miłości. Szybko jednak dodała: „Proszę, żeby ci z państwa, którzy uważają, że miłość to banalny temat, wybaczyli mi, ale uważam, że w dzisiejszym świecie, w którym dewaluują się wszelkie wartości, jest to jedyny temat, który należy traktować poważnie”. Wystarczyło jedno zdanie, by podsumować sytuację dzisiejszego, współczesnego nam, świata emocji i zamknąć usta wszystkim tym, którzy narzekają na monotematyczność niektórych piosenek. Bo jak doskonale, dzięki Wojciechowi Młynarskiemu wiemy, są "piosenki intelektualne, które gardzą szarą prozą dnia", "są piosenki piękno duchy drżące, wyrzeźbione z blado lila mgły", ale są również "piosenki, z których się żyje, co (...) bez miłości żyć nie potrafią". I właśnie takie piosenki śpiewa Alicja, "trochę o szczęściu... I o nadziei... I że się czasem nie klei"

W pewnym momencie Majewska zniknęła za kulisami, by choć na chwilę odpocząć (to wszystko przez te buty!), a my zostaliśmy sam na sam z Włodzimierzem Korczem. Z Korczem i muzykami oczywiście (Panie Michale, pierwszy skrzypku, nie zapomniałem o Panu!). I zaczęła dziać się magia. Mieliśmy szansę wysłuchać fortepianowej interpretacji wielkiego przeboju, skomponowanego skądinąd przez samego Włodzimierza, "Jaka róża, taki cierń". Wybitny utwór, który niesie ze sobą niebywały ładunek emocjonalny. Muszę przyznać, że za każdym razem, gdy miałem przyjemność słuchać cudownego wykonania Edyty Geppert, skupiałem się na głosie tej wspaniałej wokalistki, na jej zaangażowaniu, na samych słowach. Muzyka jakoś mi umykała, doceniałem ją, jednak niewystarczająco. Tego wieczoru miałem okazję mieć bliższą styczność z tymi dźwiękami i pokochałem je na nowo. Cóż za kunszt i wirtuozeria! O samym utworze warto powiedzieć jeszcze jedno. Jest to niebywale trudna piosenka, której tylko dwie artystki były w stanie podołać. Właśnie Geppert i Majewska. Okazuje się bowiem, iż swego czasu obie Panie zaśpiewały ten utwór, jednego dnia, w dwóch zupełnie różnych miejscach na świecie, na dwóch różnych festiwalach i za to wykonanie, zarówno Geppert, jak i Majewska, otrzymały Grand Prix. Czy istnieje jakiekolwiek innego potwierdzenie wielkości zarówno Artystek, jak i kompozytora?


Ale to nie koniec niespodzianek, jakie zostały przygotowane na ten wieczór. Na scenie pojawił się Artur Andrus. Nietuzinkowy polski dziennikarz, poeta, piosenkarz i artysta kabaretowy. Śmiało można powiedzieć, człowiek orkiestra! Zaśpiewali razem z Alicją, w duecie, piękną piosenkę z nowej płyty, "O sercu szczerozłotym". Chciałbym się tutaj jeszcze przy tej nowej płycie zatrzymać. Bo tak naprawdę, to ona nie jest wcale taka nowa, bo wydana w 2016 roku. Warto zaznaczyć, że od wydania poprzedniej płyty minęło prawie 20 lat. Podczas koncertu Majewska wytłumaczyła, czemu to tak długo trwało. Otóż, aby wydać płytę z przebojami, które będzie można śpiewać przez następne dziesięciolecia, trzeba zebrać odpowiedni materiał. A my, cóż, przyzwyczajeni jesteśmy, że współcześni wokaliści wydają tak średnio jedną płytę na rok, zmuszeni przez kontrakty z wielkimi wytwórniami. I wiecie, wydają nawet wtedy, gdy tego materiału nie uzbierają... Na szczęście na kolejny krążek Alicji i Włodzimierza nie będziemy musieli długo czekać, premiera już w marcu. Mimo wszystko jestem przekonany, iż będzie to dobry materiał. Skąd te przypuszczenia? Otóż podczas wieczoru zaprezentowana została piosenka, w swej prapremierze, z tej płyty, która dopiero nadejdzie. Oj tak, zdecydownie jestem o nią spokojny...
Artur Andrus zaśpiewał również jedną ze swoich piosenek - "Piłem w Spale, spałem w Pile". Doprawdy wyborna satyra! Z utworem tym również związana jest pewna anegdotka. Otóż słowa pojawiające się w refrenie "hej, o hej!" to pomysł samego Włodka Korcza, który komponował muzykę do słów Andrusa. I jak się okazuje, to co najważniejsze i najbardziej zapamiętane, wymyślone zostało nie przez autora tekstu...

Wśród wszystkich przebojów, które Alicja Majewska zaśpiewała podczas koncertu, jeden wzbudził szczególne emocje. Nic nadzwyczajnego, emocje te wzbudza już ładnych parę lat. "Jeszcze się tam żagiel bieli" to utwór, który przyniósł Artystce szczególną popularność i zagwarantował jej specjalne miejsce na polskiej scenie muzycznej. Piosenka-ikona, piosenka-legenda, która towarzyszy nam Polakom praktycznie od zawsze. Tekst i muzyka, tak dobrze nam wszystkim znane, stanowią definicję sztuki estradowej najwyższych lotów. Brawurowe wykonanie Alicji, za każdym razem tak samo zachwycające, poruszyło wszystkich dogłębnie. Wszyscy wstali, bili brawo, a w tej niewymuszonej reakcji było coś magicznego, coś tak pięknego i ulotnego... Gdy głos Majewskiej w końcu przebił się przez ten aplauz, poprosiła wszystkich, by usiedli, że to jeszcze nie koniec. Włodzimierz Korcz skomentował to w następujący sposób: "Ostatnim czasem oglądam mnóstwo koncertów, na których to młode artystki wychodzą na scenę, nie zaczną jeszcze śpiewać, a już proszą wszystkich o powstanie. Alicja natomiast prosi państwa, by państwo usiedli. Niesamowite zjawisko."  Wydaje mi się, że nie sposób lepiej to podsumować. I po tym właśnie poznać można prawdziwych artystów. Po ich kontakcie z publicznością, który jest tak naturalny i płynący prosto z serca, że niemożliwe jest wypracowanie go w inny sposób!



Na koniec, Alicja Majewska zaśpiewała piosenkę "Szarlatanka" . Zganiona przez Andrusa, iż nie wypada żegnać się z widownią utworem w obcym języku, i to języku nieprzyjaznym!, zaśpiewała kompilację złożoną ze staropolskich piosenek, których nie trzeba nikomu przedstawiać: "Przybyli ułani", "Szła dzieweczka", czy "Jaśku, Jaśku". Charyzmatyczne interpretacje, których chce się słuchać i słuchać, wciąż na nowo i na nowo. To takie piękne dopełnienie, podsumowanie całego, cudownego wieczoru...

A po koncercie czekało na mnie spełnienie marzeń. Z najnowszą, ale już nie taką nową, płytą Alicji i Włodka w ręku, czekałem w długiej kolejce, by ową płytę podpisali i by móc zamienić z Artystką chociaż kilka słów, by móc podziękować za ten wieczór, który stał się dla mnie prawdziwą ucztą, którego nigdy nie zapomnę, a wspomnienia z tego snu, oprawione w złote ramy pamięci będę przechowywać w sercu. Ten bezpośredni kontakt upewnił mnie tylko w przekonaniu, iż są to Artyści przez duże A. Wybitnie uzdolnieni, a przy tym tak skromni, tak ludzcy. Nikomu nie odmówili autografu, nie narzekali na prośby o zdjęcia. Z uśmiechem na ustach rozmawiali ze swoimi słuchaczami, jak ze starymi znajomymi, których przypadkiem spotkali. Nieustannie dopytywali, czy było dobrze, czy nie za długo, jak nagłośnienie i czy strój odpowiedni. I nie było w tym ani grama kokieterii, najmniejszego śladu próby wyłudzenia potwierdzenia swego talentu. Było to tak naturalne, tak piękne. Tak wielcy, a jakby tego w ogóle nie zauważali, jakby sukces, który osiągnęli zupełnie ich nie dotyczył. Artyści, których nie splamiło zepsucie popularnością, którzy tworzą i są dla ludzi. Może właśnie dlatego po wyjściu z Romy czułem takie szczęście, takie spełnienie...



 
Alicja Majewska na scenie czuje się jak u siebie, jak w domu, jak w swoim miejscu na ziemi. I chociaż śpiewa przed wypełnionym po brzegi teatrem, łatwo ulec można wrażeniu, iż śpiewa tak, jakby nikogo nie było. Na twarzy maluje jej się czysta radość, taka prawdziwa, entuzjazm, którym można się zarazić. Jej postawa sceniczna jest cudowną ilustracją do słów, a właściwie słowa, innej, niemniej wspaniałej wokalistki, Edith Piaf. Zapytana kiedyś, co by zrobiła, gdyby nie mogła śpiewać, odpowiedziała "Umarłabym". I tak jak do życia potrzebny jest tlen, tak Alicji do szczęścia potrzebny jest śpiew. Podczas benefisu z 2015 roku, zorganizowanego w Toruniu, Majewska zaśpiewała cudowną piosenkę, trochę autotematyczną, że "Dopóki śpiewasz, grasz/ Swą drogę w życiu masz...". I to jest cała prawda. Dzięki muzyce Alicja i Włodzimierz odnaleźli swą drogę do spełnienia, odnaleźli i nadali cel swoim istnieniom. Majewska czaruje i zachwyca swoim głosem. A piosenki, które niesie w świat nie są czczą gadaniną o niczym. To piękne historie o miłości, nawet jeśli banalne, to "nie bójmy się banału". Jak pokazuje nam Alicja on też jest ważny, on też może być piękny. A zgromadzona na widowni publiczność jest najlepszym dowodem uznania, w myśl zapewnienia Wojciecha Młynarskiego, "popatrz Kochana, jak naród słucha..."

Ostatnio w mediach, szczególnie w tematach około-politycznych, bardzo często można usłyszeć stwierdzenie, że "nie ma ludzi niezastąpionych". Cóż, zupełnie się z tym nie zgadzam! A wszyscy Ci, którzy wygłaszają takie opinie, najwyraźniej nie mieli okazji, by osobiście poznać Alicję i Włodzimierza, nie mieli szansy, by wysłuchać koncertu tego wspaniałego duetu na żywo. Jestem przekonany, że gdyby mogli stać się świadkami tak cudownego artystycznego wydarzenia, zmieniliby swoje podejście. A jeżeli dalej trwaliby w tych przekonaniach, musieliby być strasznie niewrażliwi na prawdziwe piękno i sztukę. Alicja Majewska i Włodzimierz Korcz to wybitni Artyści. Niepowtarzalni, niemożliwi do podrobienia, cudownie autentyczni, w piękny sposób ubarwiają nasze społeczeństwo. Są takimi jasno świecącymi punktami na firmamencie sztuki i szeroko pojętego artyzmu. I gdy kiedyś ich zabraknie, polska muzyka utraci swoich niezwykle ważnych orędowników. Ale teraz, teraz przed Majewską otwierają się kolejne drzwi, kolejna płyta, kolejne koncerty, kolejne spotkania ze słuchaczami. I jak sama Alicja śpiewa, "Póki świat wokół Słońca się kręci (...), wszystko może się stać."

Pani Alicjo, Panie Włodzimierzu, poznać Państwa, to prawdziwy zaszczyt. "Choć to sztampa i banał, nie bójmy się banału" - dziękuję Wam!


Copyright © 2016 Szafa Bubu , Blogger